Samolot mamy o czwartej więc o drugiej trzeba być na lotnisku. Przynajmniej można się w spokoju spakować. Docieram na lotnisko punktualnie. Powoli zaczynają się gromadzić uczniowie. Jest Mr Herring, są całe rodziny. Czujemy, że to koniec naszej przygody. Nadajemy bagaże. Nieuchronnie nadchodzi czas pożegnania. Nie jest łatwo. Jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć, zapewnienia o tym, że będziemy się kontaktować i że to dopiero początek. Machamy na pożegnanie.
Przed nami jeszcze długa podróż do domu. Ale i tak cieszymy się, że to tylko 13 godzin, a nie 20. Samolot wyrusza punktualnie. Mamy znakomite miejsca blisko siebie, cała grupa w dwóch rzędach. Oczywiście nikt nie śpi w czasie tej 8-godzinnej podróży. Sebastian z Martinem pogrążyli się w lekturze, Kaji i Cysi zeszło się na śpiewy około 10. Coś o przystojnym misiu…? Reszta rozmawia, posila się. Nastroje bardzo dobre. W Paryżu mamy być ok. północy czasu Cinti, a jesteśmy godzinę przed czasem. Czyli przed szóstą rano polskiego czasu. W samolocie podano śniadanie. To był sygnał do przestawienia czasowego. Jak oszukać organizm, dla którego to żadne śniadanie tylko jakieś nocne przekąski? Sprawnie przedostajemy się do naszego gate’u. Dzieci robią małe zakupy. Są szczęśliwi, że wreszcie jest na to chwila. Rozmawiamy, kontrolujemy czas. Punktualnie wylatujemy z Paryża i o czasie jesteśmy na Okęciu. Widok rodziców… szczęśliwych, stęsknionych.
Koniec jest banalny, jak ze szkolnego wypracowania: zmęczeni, acz szczęśliwi wróciliśmy do domów.
Zakosztowaliśmy niezwykłej dobroci, gościnności, otwartych domów i serc.
Też sobie życzę, żeby to był dopiero początek.
niedziela, 3 października 2010
sobota, 2 października 2010
Ostatni dzień w szkole. To już?
Pobudka jak co rano, potem spotkanie w szkolnej cafeterii. Wymiana wrażeń, opowiadamy sobie, co kto robił wczorajszego popołudnia. I na lekcje. Niektórzy idą na wf, inni na zajęcia arts. Na sztuce każdy wybiera kwadratowe drewienko, na którym maluje (do wyboru) obrazek związany ze swoim krajem, symbol pokoju, twarz lub część napisu. Po ukończeniu wszystkie drewienka zostaną połączone i skomponowane w coś, co mnie kojarzy się z wielkim liczydłem. Dzieciaki malują w skupieniu. Powstają m.in. skrzyżowane flagi Polski i Holandii (bo Martin, oczywiście), krajobrazy polskiej wsi i wiewiórka. Tłumaczę wszystkim, że w Polsce mamy rude wiewiórki, w odróżnieniu od tych szarych w Cincinnati. Czekam cierpliwie aż Kaja wypełni kontur swojej wiewiórki na rudo, a ona daje jej… barwy narodowe. Więc mamy biało-czerwoną wiewiórkę z Polski;) Tożsamość narodowa ponad wszystko!
Nikt nie ma problemu z porozumiewaniem się. Uczniowie sami podchodzą do Ms Burger, wybierają farby. Ale dobrze nam też pomilczeć w skupieniu nad pracami.
Na wfie szaleństwo, bariera językowa przestaje być istotna. Poza tym nie ma nasi/tamci. Gramy w drużynach międzynarodowych. Czy słyszał ktoś o zbijaku „wszyscy na wszystkich”, czyli kilkanaście piłek w grze i każdy ucieka przed każdym??? Ja pierwszy raz.
No i lekcja muzyki. Ćwiczymy do wspólnego występu na Closing Ceremony. Piosenka ma być częściowo śpiewana przez uczniów szkoły Nativity, a poszczególne fragmenty mają śpiewać delegaci z Polski, Niemiec, Ukrainy i Holandii. „I want to teach the world to sing in perfect harmony…” Tak idzie początek. Jestem w grupie z Kasią i Cysią. Nasz fragment to “that’s the song I sing, what’s the world wants today”. Dajemy jakoś radę, choć ja trochę gubię się w nutach i myślę, po co nam dali nuty zamiast zwykłych tekstów. Ale Kasia wie po co nuty i tłumaczy mi co i jak. Biedny reprezentant Holandii jest jedynym przedstawicielem swojego kraju w naszej grupie. Więc musi solo odśpiewać partię Holendrów. I to wysoko. A ma około 14 lat… Wszyscy mu kibicują.
Po lekcjach lunch, chwila wolnego i zaczynają się próby do Cultural Show. Mamy okazje podpatrzeć z czym przyjechali inni delegaci. Ukraina ma rzewną pieśń, oprócz tego bardzo energiczny taniec dziewczynki w czerwonych bucikach no i coś, co kojarzy mi się z apelem z dawnych czasów. Dzieci mówią po kolei wyuczone teksty. Najbardziej zapamiętałam: „People in Ukraine are friendly, hospitable and happy!” Wyobraźcie sobie to wypowiadane z niezwykłym zapałem, uśmiechem, energią i AKCENTEM. Ale co do faktu – zgadzam się w 100%. Very friendly and very happy.
Holandia. Większość delegatów to dziewczyny. Jest quiz dotyczący wiedzy na temat the Netherlands (Martin, pomóż!) oraz tańce – od dawnych, tradycyjnych, po współczesne. Widzę, że wszystkim się podoba.
Niemcy, podobnie jak my przygotowali piosenkę, coś tradycyjnego – zdaje się, że o żeglarzach. Do tego mają żeglarskie koszule i czerwone chusteczki.
Nasi patrzą i oceniają. W takich chwilach pojawia się uczucie współzawodnictwa. Sama myślę sobie, że może ta nasza piosenka to za mało, żałuję, że tego poloneza nie daliśmy rady przećwiczyć. To byłoby coś. Figury, tunele, może nawet róża! No cóż. Teraz to już za późno. Ale zdaje się, że nasi delegaci mają zbieżne niepokoje. Monika pyta „Pani Renatko, a może byśmy coś jeszcze zaśpiewali? Coś tradycyjnego?” Czemu nie. Jak dacie radę się przygotować i uznam, że ok, to śpiewajmy. Jedna piosenka niech będzie local – straight from Mysiadlo, a druga traditional. „A macie coś konkretnego na myśli?” „Tak – Pierwszą Kadrową, wie pani, Raduje się serce, raduje się dusza…, itd.” Wiem. Moje serce się bardzo raduje. Omal nie upadłam z tej radości. Ale niech będzie.
W trzy sekundy dziewczyny zorganizowały teksty, dogadały sprawę z operatorem dźwięku. Podziwiam.
Po dwóch godzinach spotykamy się ponownie. Jednak nie. Nie udało się zgrać wszystkich. Rezygnujemy… Ok. Choć żałuję.
Zaczyna się Ceremonia. Znowu uroczyste wejście każdej delegacji z flagami narodowymi. Krótki wstęp Mr. Herringa i zaczynają się występy. Zaproszeni są wszyscy nauczyciele, dzieci, jest sporo rodziców. Występujemy w kolejności alfabetycznej. Pierwsi Niemcy, potem Holendrzy, a następnie my. Zaczynam krótkim przemówieniem. Mówię o płycie z której pochodzi piosenka, o tym, że jest ona wspólnym dziełem dzieci, rodziców i nauczycieli i że nagrywanie jej było niezwykłym doświadczeniem dla społeczności szkolnej. Powracam do mojej ulubionej symboliki logo szkolnego (widocznej na piersi każdego z nas, bo występujemy w szkolnych koszulkach). Mówię, że czuję, że takie wspólne przedsięwzięcia to takie wzrastanie razem – środkowa część obrazka z doniczkami. I, że czasem proces jest ważniejszy niż finalny efekt, a droga czasem ważniejsza niż cel. Dziękuję wszystkim za tygodniową podróż The Friendship Journey. Niezwykłe doświadczenie.
W tle słyszę dźwięki naszego podkładu muzycznego. Wszyscy zerkamy na Cysię, która ma zacząć się „bujać”, a my za nią. Jest jakiś problem z nagłośnieniem i nie słyszymy flecików z początku podkładu. Ale zaczęliśmy i dalej już poszło. Brawa, dziękujemy. Ja z panią Agata schodzimy z podium, dajemy dzieciom sygnał do zejścia i powrotu na swoje miejsca. A ci stoją. Kolejne próby naganiania są równie nieskuteczne. Jak już stanęli przy mikrofonie, niech ich który przegoni. A mikrofon przechwyciła konkretnie Kasia. Monika szu szu szu do pani operatorki dźwięku. Kasia : „We have a surprise song. This is for our hosts. Can you come and join us?” And so they did.
Przez chwilę myślałam jeszcze o tej Pierwszej kadrowej. Ale nie. Zaśpiewali bardzo melodyjną piosenkę Waka Waka, klaszcząc, świetnie się ruszając. Dziewczyny nadawały rytm. Nie zapomnę widoku naszych chłopców-wodzirei, zachęcających do klaskania, wstania z miejsc. To był widok warty całej wyprawy. „Polak potrafi” – to Staś K., z dumą. „Musisz się jeszcze wiele nauczyć, Stasiu” – Janek Ł. na to.
Byłyśmy dumne z Agatą i pełne podziwu. Za to, że się zorganizowali, że mieli odwagę ten mikrofon przejąć. Za przesympatyczny gest wobec swoich kolegów. I za luz!
Potem jeszcze występ dzieci z Nativity. Tańczą do utworu Papaya Dance Urszuli Dudziak. Nauczyli się tego tańca w zeszłym roku w Olsztynie. Super! Nasi wstają z krzeseł i dołączają do nich. Szybko podchwytują układ taneczny. Dołącza reszta delegatów i dzieciaków ze szkoły. Robią pociąg (jak na weselu… gdyby jeszcze ten polonez…)
Po tym szaleństwie wracamy na miejsca, jeszcze tylko prezentacja „liczydła” i wspólna piosenka, ćwiczona w podgrupach przez cały tydzień. Pierwszy raz mamy okazję usłyszeć ją w całości, śpiewaną na głosy, z chórkami. Bardzo ładnie.
Interesująca akademia szkolna.
Żegnamy się, robimy sobie pamiątkowe zdjęcia. Z niektórymi już jutro się nie spotkamy. W sobotę wyjazd do domu.
Nikt nie ma problemu z porozumiewaniem się. Uczniowie sami podchodzą do Ms Burger, wybierają farby. Ale dobrze nam też pomilczeć w skupieniu nad pracami.
Na wfie szaleństwo, bariera językowa przestaje być istotna. Poza tym nie ma nasi/tamci. Gramy w drużynach międzynarodowych. Czy słyszał ktoś o zbijaku „wszyscy na wszystkich”, czyli kilkanaście piłek w grze i każdy ucieka przed każdym??? Ja pierwszy raz.
No i lekcja muzyki. Ćwiczymy do wspólnego występu na Closing Ceremony. Piosenka ma być częściowo śpiewana przez uczniów szkoły Nativity, a poszczególne fragmenty mają śpiewać delegaci z Polski, Niemiec, Ukrainy i Holandii. „I want to teach the world to sing in perfect harmony…” Tak idzie początek. Jestem w grupie z Kasią i Cysią. Nasz fragment to “that’s the song I sing, what’s the world wants today”. Dajemy jakoś radę, choć ja trochę gubię się w nutach i myślę, po co nam dali nuty zamiast zwykłych tekstów. Ale Kasia wie po co nuty i tłumaczy mi co i jak. Biedny reprezentant Holandii jest jedynym przedstawicielem swojego kraju w naszej grupie. Więc musi solo odśpiewać partię Holendrów. I to wysoko. A ma około 14 lat… Wszyscy mu kibicują.
Po lekcjach lunch, chwila wolnego i zaczynają się próby do Cultural Show. Mamy okazje podpatrzeć z czym przyjechali inni delegaci. Ukraina ma rzewną pieśń, oprócz tego bardzo energiczny taniec dziewczynki w czerwonych bucikach no i coś, co kojarzy mi się z apelem z dawnych czasów. Dzieci mówią po kolei wyuczone teksty. Najbardziej zapamiętałam: „People in Ukraine are friendly, hospitable and happy!” Wyobraźcie sobie to wypowiadane z niezwykłym zapałem, uśmiechem, energią i AKCENTEM. Ale co do faktu – zgadzam się w 100%. Very friendly and very happy.
Holandia. Większość delegatów to dziewczyny. Jest quiz dotyczący wiedzy na temat the Netherlands (Martin, pomóż!) oraz tańce – od dawnych, tradycyjnych, po współczesne. Widzę, że wszystkim się podoba.
Niemcy, podobnie jak my przygotowali piosenkę, coś tradycyjnego – zdaje się, że o żeglarzach. Do tego mają żeglarskie koszule i czerwone chusteczki.
Nasi patrzą i oceniają. W takich chwilach pojawia się uczucie współzawodnictwa. Sama myślę sobie, że może ta nasza piosenka to za mało, żałuję, że tego poloneza nie daliśmy rady przećwiczyć. To byłoby coś. Figury, tunele, może nawet róża! No cóż. Teraz to już za późno. Ale zdaje się, że nasi delegaci mają zbieżne niepokoje. Monika pyta „Pani Renatko, a może byśmy coś jeszcze zaśpiewali? Coś tradycyjnego?” Czemu nie. Jak dacie radę się przygotować i uznam, że ok, to śpiewajmy. Jedna piosenka niech będzie local – straight from Mysiadlo, a druga traditional. „A macie coś konkretnego na myśli?” „Tak – Pierwszą Kadrową, wie pani, Raduje się serce, raduje się dusza…, itd.” Wiem. Moje serce się bardzo raduje. Omal nie upadłam z tej radości. Ale niech będzie.
W trzy sekundy dziewczyny zorganizowały teksty, dogadały sprawę z operatorem dźwięku. Podziwiam.
Po dwóch godzinach spotykamy się ponownie. Jednak nie. Nie udało się zgrać wszystkich. Rezygnujemy… Ok. Choć żałuję.
Zaczyna się Ceremonia. Znowu uroczyste wejście każdej delegacji z flagami narodowymi. Krótki wstęp Mr. Herringa i zaczynają się występy. Zaproszeni są wszyscy nauczyciele, dzieci, jest sporo rodziców. Występujemy w kolejności alfabetycznej. Pierwsi Niemcy, potem Holendrzy, a następnie my. Zaczynam krótkim przemówieniem. Mówię o płycie z której pochodzi piosenka, o tym, że jest ona wspólnym dziełem dzieci, rodziców i nauczycieli i że nagrywanie jej było niezwykłym doświadczeniem dla społeczności szkolnej. Powracam do mojej ulubionej symboliki logo szkolnego (widocznej na piersi każdego z nas, bo występujemy w szkolnych koszulkach). Mówię, że czuję, że takie wspólne przedsięwzięcia to takie wzrastanie razem – środkowa część obrazka z doniczkami. I, że czasem proces jest ważniejszy niż finalny efekt, a droga czasem ważniejsza niż cel. Dziękuję wszystkim za tygodniową podróż The Friendship Journey. Niezwykłe doświadczenie.
W tle słyszę dźwięki naszego podkładu muzycznego. Wszyscy zerkamy na Cysię, która ma zacząć się „bujać”, a my za nią. Jest jakiś problem z nagłośnieniem i nie słyszymy flecików z początku podkładu. Ale zaczęliśmy i dalej już poszło. Brawa, dziękujemy. Ja z panią Agata schodzimy z podium, dajemy dzieciom sygnał do zejścia i powrotu na swoje miejsca. A ci stoją. Kolejne próby naganiania są równie nieskuteczne. Jak już stanęli przy mikrofonie, niech ich który przegoni. A mikrofon przechwyciła konkretnie Kasia. Monika szu szu szu do pani operatorki dźwięku. Kasia : „We have a surprise song. This is for our hosts. Can you come and join us?” And so they did.
Przez chwilę myślałam jeszcze o tej Pierwszej kadrowej. Ale nie. Zaśpiewali bardzo melodyjną piosenkę Waka Waka, klaszcząc, świetnie się ruszając. Dziewczyny nadawały rytm. Nie zapomnę widoku naszych chłopców-wodzirei, zachęcających do klaskania, wstania z miejsc. To był widok warty całej wyprawy. „Polak potrafi” – to Staś K., z dumą. „Musisz się jeszcze wiele nauczyć, Stasiu” – Janek Ł. na to.
Byłyśmy dumne z Agatą i pełne podziwu. Za to, że się zorganizowali, że mieli odwagę ten mikrofon przejąć. Za przesympatyczny gest wobec swoich kolegów. I za luz!
Potem jeszcze występ dzieci z Nativity. Tańczą do utworu Papaya Dance Urszuli Dudziak. Nauczyli się tego tańca w zeszłym roku w Olsztynie. Super! Nasi wstają z krzeseł i dołączają do nich. Szybko podchwytują układ taneczny. Dołącza reszta delegatów i dzieciaków ze szkoły. Robią pociąg (jak na weselu… gdyby jeszcze ten polonez…)
Po tym szaleństwie wracamy na miejsca, jeszcze tylko prezentacja „liczydła” i wspólna piosenka, ćwiczona w podgrupach przez cały tydzień. Pierwszy raz mamy okazję usłyszeć ją w całości, śpiewaną na głosy, z chórkami. Bardzo ładnie.
Interesująca akademia szkolna.
Żegnamy się, robimy sobie pamiątkowe zdjęcia. Z niektórymi już jutro się nie spotkamy. W sobotę wyjazd do domu.
Czwartek
Dziś odpoczywaliśmy od szkoły, co nie znaczy, że leniuchowaliśmy, o nie :). Prawdziwym Yellow bus'em wybraliśmy się na wycieczkę do centrum Cincinnati. Autobus wygląda dokładnie tak, jak na amerykańskich filmach, za kierownicą siedzi duuuuży czarnoskóry kierowca, a moją uwagę przykłuwa ...... MIOTŁA! na suficie nad kierowcą. Uroczo komponuje się w całości. Wysiadamy przed Freedom Center - Muzeum Wolności, historia Stanów Zjednoczonych, walka północy z południem o zniesienie niewolnictwa. Cincinnati mieści się nad rzeką Ohio, granicą między Ohio i Kentucky, dwoma stanami, które zupełnie różnie widziały prawa czarnoskórych ludzi w tym kraju. Ohio żądało dla nich wolności, Kentucky było za niewolnictwem. Poza zwiedzaniem, w muzeum obejrzeliśmy dwa filmy. Pierwszy zrobił na mnie ogromne wrażenie, najbardziej zapamiętałam zdanie 'Courage is sometimes not to die but to live' ('Odwagą jest czasem nie umierać, tylko żyć'), myślę, że bardzo aktualne. Drugi film był o tym, że nawet obecnie są na świecie dzieci, które muszą pracować od najmłodszych lat i ludzie walczący o wolność, a na ekranie pojawił się Lech Wałęsa :) i upadek muru berlińskiego. Nie wiem, jak wiele zrozumiały z tego nasze dzieci (nie było chwili, żeby pogadać), natomiast bardzo podobało mi się zachowanie dzieci z Nativity, ich godność i powaga. Wiem, że dla Cincinnatczyków to miejsce takie, jak dla nas Muzeum Powstania Warszawskiego.
Potem pojechaliśmy do Carew Tower, z której szczytu widzieliśmy całe Cincinnati, jak ono długie i szerokie. Ale najpierw zeszliśmy do podziemi, gdzie mogliśmy coś zjeść. Taka jadłodajnia, gdzie można kupić każdy fastfood, jaki proponują Amerykanie, począwszy od frytek i hamburgerów, przez chili, chińszczyznę, aż do pizzy. Pyszności :). Kilka dni wcześniej słyszałam o wyjątkowej potrawie w Cincinnati, Skyline (makaron z ostrym, mielonym mięsem-chili i serem żółtym), podeszłam więc do stoiska z napisem chili. Poprosiłam o chili z frytkami (uwielbiam fastfoody!). Dostałam frytki polane ostrym, zmielonym mięsem, posypane żółtym serem i waniliowego shake'a. Bardzo ciężkie i bardzo niezdrowe. Tak właśnie odżywiają się Amerykanie, więc z rozrzewnieniem myślałam o naszych mysiadłowskich obiadkach :) .... mniam. Potem pojechaliśmy na szczyt wieży, było romantycznie i wietrznie.
Na koniec wspólne międzynarodowe zdjęcie pod fontanną, lody i powrót pod szkołę żółtym autobusem.
Po południu wybrałyśmy się z p. Renią na zakupy. Wielką przyjemność sprawiła mi wizyta w księgarni dla dzieci. Uroczy sprzedawca, mnóstwo wspaniałych książek (mają wszystko, czego dusza zapragnie) i cisza. Mam książki Kochani Uczniowie (poczytamy) i maskotkę Scaredy Squirrel (niektórzy wiedzą, co to za postać), nie mogłam oprzeć się kupowaniu, chociaż musiałam :(.
Agata Szulc
Potem pojechaliśmy do Carew Tower, z której szczytu widzieliśmy całe Cincinnati, jak ono długie i szerokie. Ale najpierw zeszliśmy do podziemi, gdzie mogliśmy coś zjeść. Taka jadłodajnia, gdzie można kupić każdy fastfood, jaki proponują Amerykanie, począwszy od frytek i hamburgerów, przez chili, chińszczyznę, aż do pizzy. Pyszności :). Kilka dni wcześniej słyszałam o wyjątkowej potrawie w Cincinnati, Skyline (makaron z ostrym, mielonym mięsem-chili i serem żółtym), podeszłam więc do stoiska z napisem chili. Poprosiłam o chili z frytkami (uwielbiam fastfoody!). Dostałam frytki polane ostrym, zmielonym mięsem, posypane żółtym serem i waniliowego shake'a. Bardzo ciężkie i bardzo niezdrowe. Tak właśnie odżywiają się Amerykanie, więc z rozrzewnieniem myślałam o naszych mysiadłowskich obiadkach :) .... mniam. Potem pojechaliśmy na szczyt wieży, było romantycznie i wietrznie.
Na koniec wspólne międzynarodowe zdjęcie pod fontanną, lody i powrót pod szkołę żółtym autobusem.
Po południu wybrałyśmy się z p. Renią na zakupy. Wielką przyjemność sprawiła mi wizyta w księgarni dla dzieci. Uroczy sprzedawca, mnóstwo wspaniałych książek (mają wszystko, czego dusza zapragnie) i cisza. Mam książki Kochani Uczniowie (poczytamy) i maskotkę Scaredy Squirrel (niektórzy wiedzą, co to za postać), nie mogłam oprzeć się kupowaniu, chociaż musiałam :(.
Agata Szulc
piątek, 1 października 2010
Relacja przygotowana dla strony Nativity
It's been the third day at Nativity which means we're somwhere in the middle of our journey. The kids are getting on really well. It seems that the ice's been finally broken. Every morning I listen to my delegates' stories of what they did the evening before, how they found things different, strange or similar and familiar. I hear my shy, lovely Kaja saying she liked one Ukrainian girl who gave her a little gift and Kaja thought that was the right moment to give a souvenir she brought from Poland ("for someone she'd find nice and friendly). My other delegate that I tend to lose patience with is complimented on his wonderful behaviour by his host mum, who finds him a perfrct visitor, an ideal match for her son...Polish and American girls playing in the garden, teachig English, Polish and Chinese to one another... Isn't it how is's supposed to work, Mr. Herring? Isn't it what you meant, Sister Karen?
If there're obstacles one needs to overcome (like shyness, lack of confidence) there's no better place o face them than in such a supprotive and encouraging environrment.
The field day was great fun. I liked the water ballon toss best and am planning to intriduce it in my school. I haven't known this game before (!) And the parents, teachers and upper grade students involved in the outdoor ativities... Inspiring and amazing. Plus perfect weather and lots of cheering.
Three legged race, long jump and other competitions. Even some brave teachers joined in;)
Would you do it? Would you befriend with complete strangers? Would you do it in three days? And they did it. Respect for you, the visirors and for those organizing the whole event. Nativity, you produce excellent opportunitirs.
Warm regards.
Renata Dobrowolska
teacher from Poland
The field day was great fun. I liked the water ballon toss best and am planning to intriduce it in my school. I haven't known this game before (!) And the parents, teachers and upper grade students involved in the outdoor ativities... Inspiring and amazing. Plus perfect weather and lots of cheering.
Three legged race, long jump and other competitions. Even some brave teachers joined in;)
Would you do it? Would you befriend with complete strangers? Would you do it in three days? And they did it. Respect for you, the visirors and for those organizing the whole event. Nativity, you produce excellent opportunitirs.
Warm regards.
Renata Dobrowolska
teacher from Poland
środa, 29 września 2010
Dzień trzeci
Drodzy Panstwo,
minal kolejny dzien naszej przygody w Cincinnati. Dzis caly dzien spedzilismy w szkole na zajeciach. Czytalismy z przedszkolakami o teczy, rzucalismy jajkami przez okno :)(bardzo pouczajace), sprawdzalismy, czy prawa fizyki dzialaja, zastanawialismy sie co zrobic, zeby woda na swiecie byla czysta, a poza tym gralismy w pilke nozna, w zbijaka i dawalismy ujscie naszym artystycznym zapedom. Dzieci radza sobie swietnie i z kazdym dniem jest jeszcze lepiej. Jestem w grupie z Marcelina (Amerykanie maja problem z wypowiedzeniem "Cysia"), wiec mam okazje przygladac sie jej caly czas. Jest jedyna Polka wsrod dzieci w tej grupie i bardzo podziwiam jej otwartosc i swobode w komunikacji z innymi. Kajka po kazdych zajeciach przychodzi rozesmiana i ma bardzo duzo do opowiedzenia. Janek, Monika, Kasia i Stas zachowuja sie bez zarzutu, sa otwarci na innych, a co najwazniejsze sa dobrym przykladem dla mlodszych kolegow. Martin analizuje wszystkie nowosci, porownuje zwyczaje amerykanskie z polskimi i bardzo dobrze radzi sobie z jezykiem, Kuba i Sebastian dostosowali sie do nowej sytuacji tak, jakby byla to dla nich bulka z maslem, Maks twierdzi, ze ma bardzo fajna rodzine, u ktorej mieszka, a na temat Bartka uslyszalam dzis duzo milych slow od pani, ktora gosci go u siebie. Wszyscy nawiazuja nowe znajomosci, robia wspolnie z innymi mnostwo rzeczy i mam wrazenie, ze sprawia im to przyjemnosc. Jutro czekaja nas zawody w nieznanych jeszcze konkurencjach i nowy podzial na grupy. Dzieje sie duzo i trudno pomyslec, ze jestesmy juz za polmetkiem.
Pozdrawiam serdecznie.
Agata Szulc
minal kolejny dzien naszej przygody w Cincinnati. Dzis caly dzien spedzilismy w szkole na zajeciach. Czytalismy z przedszkolakami o teczy, rzucalismy jajkami przez okno :)(bardzo pouczajace), sprawdzalismy, czy prawa fizyki dzialaja, zastanawialismy sie co zrobic, zeby woda na swiecie byla czysta, a poza tym gralismy w pilke nozna, w zbijaka i dawalismy ujscie naszym artystycznym zapedom. Dzieci radza sobie swietnie i z kazdym dniem jest jeszcze lepiej. Jestem w grupie z Marcelina (Amerykanie maja problem z wypowiedzeniem "Cysia"), wiec mam okazje przygladac sie jej caly czas. Jest jedyna Polka wsrod dzieci w tej grupie i bardzo podziwiam jej otwartosc i swobode w komunikacji z innymi. Kajka po kazdych zajeciach przychodzi rozesmiana i ma bardzo duzo do opowiedzenia. Janek, Monika, Kasia i Stas zachowuja sie bez zarzutu, sa otwarci na innych, a co najwazniejsze sa dobrym przykladem dla mlodszych kolegow. Martin analizuje wszystkie nowosci, porownuje zwyczaje amerykanskie z polskimi i bardzo dobrze radzi sobie z jezykiem, Kuba i Sebastian dostosowali sie do nowej sytuacji tak, jakby byla to dla nich bulka z maslem, Maks twierdzi, ze ma bardzo fajna rodzine, u ktorej mieszka, a na temat Bartka uslyszalam dzis duzo milych slow od pani, ktora gosci go u siebie. Wszyscy nawiazuja nowe znajomosci, robia wspolnie z innymi mnostwo rzeczy i mam wrazenie, ze sprawia im to przyjemnosc. Jutro czekaja nas zawody w nieznanych jeszcze konkurencjach i nowy podzial na grupy. Dzieje sie duzo i trudno pomyslec, ze jestesmy juz za polmetkiem.
Pozdrawiam serdecznie.
Agata Szulc
wtorek, 28 września 2010
Ceremonie i pizze czyli dzień drugi
Ceremonia otwarcia. Niezwykła - wszystkie delegacje wchodzą na salę przy dźwięku muzyki, pierwsza osoba trzyma flagę. Na sali dzieci z całej szkoły, mnóstwo maluchów machających własnoręcznie zrobionymi flagami. Widać, że ćwiczyły, które państwo jaką ma flagę. Morze małych chorągiewek i radosne pyszczki. Potem przemówienia p. Herringa, mera miasta, senatora, konsula. Oficjalnie i z godnością, ale bez przynudzania. Następnie każda delegacja wychodzi na środek i śpiewa hymn. Daliśmy radę odśpiewać dwie zwrotki z refrenami. Poszło super. Staś K. nalegał, by wystąpic z czterema zwrotkami. Uczył nas wytrwale. W końcu zaśpiewaliśmy tyle, na ile starczyło podkładu muzycznego. Choć gdyby nie te ograniczenia, to kto wie...;) Potem wyznaczone osoby z każdej delegacji (od nas Kaja) BAM w wielki dzwon.
Po ceremonii lunch w szklonej kafeterii. Też ciekawe przeżycie. Pizza jako danie główne. Nasi jedzą z apetytem, ale bardzo komentują "jak to niezdrowo ci Amerykanie się odżywiają". Śmieję się, ale na prawdę chłopcy są nieźle zorientowani w tym, co jedzą. Kuba, Bartek i Martin czytają etykiety i narzekają, że jak coś jest fat free, to za to ma tyle cukru, że na nic to fat free. ;)
No i wreszcie ruszają zajęcia w klasach. Podzieleni na grupy zaczynamy zajęcia. każdy, co innego. Grupa, którą się opiekowałam miała arts i phis ed (wym. fized, czyli nasz wf po prostu). Na arts jeszcze drętwawi - robią, co do nich należy, ale mało rozmawiają., Za to już na wf ie dzieciaki krzyczą do siebie, instruują się na wzajem. Żeby wygrać, trzeba się dogadać!
Szkoła bardzo się wszystkim podoba, zwłaszcza ogromna sala gimnastyczna. Taaak...
O 15 rodziny przyjeżdżają po dzieci. Przed pożegnaniem mamy chwilę, by porozmawiać z rodzicami, zapytać, czy wszystko ok, itp.
Późne popołudnie dzieci spędzają ze swoimi rodzinami. Niektórzy mieli w planach zakupy;) Pewnie jutro rano dowiem się szczegółów.
Wszyscy zdrowi i mają sie dobrze. jedynie pogoda nieco się załamała. Padał deszcz i było chłodniej, choć tutaj wszyscy się cieszą z deszczu po długim okresie suszy. Cóż tam pogoda...
Renata
poniedziałek, 27 września 2010
Dzień pierwszy
Dziś większość z nas spotkała się przed południem w kościele na mszy, Potem dzieciaki spędzały indywidualne czas ze swoimi rodzinami. Niektórzy byli w zoo, inni na meczu, go kartach, w parku, itp. A panią Agatę jej host family zabrała na masaż stóp (!!!!!). Potem, ok 4 wszyscy spotkaliśmy się na pikniku we French Park, Bardzo miłe spotkanie wszystkich dzieci, rodziców i nauczycieli zaangażowanych we Frendship Journey Project. Pogoda cudowna, park wspaniały, z mnóstwem rozłożystych starych drzew. Jedzenie pyszne, przygotowane prze rodziców. Zaczynamy przemieszanie międzynarodowe. Dzieci nasze cudowne. Jestem z nich dumna, Dobrze sobie radzą, zarówno jako grupa, jaki w indywidualnych kontaktach.
Jestem pod wrażeniem projektu, szkoły Nativity i pana Herringa.
Jutro oficjalna ceremonia otwarcia - będziemy śpiewać hynn, a delegat Janek Łabęda będzie niósł polską flagę. Przywilej przyznany za wyjątkową postawę koleżeństwa i kultury osobistej. Na ceremonii będzie także polski konsul.
A potem juz zajęcia w mieszanych grupach, Zaczynamy sciece based activities.
Wszyscy zdrowi i w dobrym nastroju.
Renata
Renata
niedziela, 26 września 2010
sobota, 25 września 2010
Jesteśmy
Krótko o podróży.
Samolot z Warszawy wyleciał z 4o. min opóźnieniem, ale w Paryżu byliśmy tylko 20 min po czasie. Ponieważ czas transferowy był krotki, już przy wyjściu z samolotu czekała na nas obsługa lotniska z napisem NEWARK i pędem, dwoma busami, podstawili nas pod kontrolę paszportową, a potem z powrotem na terminal gdzie był nasz gate.
Samolot z Warszawy wyleciał z 4o. min opóźnieniem, ale w Paryżu byliśmy tylko 20 min po czasie. Ponieważ czas transferowy był krotki, już przy wyjściu z samolotu czekała na nas obsługa lotniska z napisem NEWARK i pędem, dwoma busami, podstawili nas pod kontrolę paszportową, a potem z powrotem na terminal gdzie był nasz gate.
Szybko się odprawiliśmy
i wystartowaliśmy czasie. 8 godzinny rejs minął sprawnie, samolot, jedzenie super, siedzieliśmy względnie blisko siebie. Nikt nie spał!! Najtrudniejsza (w sensie naszego wysiłku, zmęczenia) była przeprawa w Newark. Tzn wszystkie formalności poszły sprawnie, bez żadnych komplikacji. Tyle, że my byliśmy padnięci. Czasu starczyło nam 'na akurat', a miały być 3 długie godziny.
A powitanie na lotnisku. Niezmiernie mile!!!
Będę pisać!
Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
Renata
środa, 15 września 2010
Wielka Przygoda - WYJAZD DO CINCINNATI
Już za kilkanaście dni grupa 11 uczniów z naszej szkoły pod opieką pani Renaty i pani Agaty wyruszają do Cincinnati, by wziąć udział w międzynarodowym projekcie The Friendship Journey. W szkole podstawowej Nativity spotkamy się z dziećmi z Chin, Afryki, Holandii, Ukrainy, Niemiec oraz ze Stanów Zjednoczonych oczywiście. Przez tydzień będziemy uczestniczyć w zajęciach szkolnych prowadzonych w międzynarodowych grupach, zwiedzimy też Cincinnati, a pod koniec pobytu weźmiemy udział w Cultural Show, podczas którego każda z grup dziecięcych wystąpi z piosenką lub tańcem ze swojego kraju.
W Cincinnati nasi delegaci będą goszczeni przez rodziny uczniów ze szkoły Nativity. Dzięki temu, będziemy mogli poznać jak wygląda nie tylko życie szkolne, ale także domowe Amerykanów.
Z Warszawy wylatujemy już w piątek 24 września o godzinie 7:05. Lecimy do Cincinnati z przesiadką w Paryżu. To będzie dla nas dłuuugi dzień. Już o 15, oczywiście czasu Cincinnati, będziemy u celu naszej podróży.
Nasi delegaci to: z klasy piątej - Kaja i Cysia, z klasy szóstej - Bartek, Max, Kuba, Martin, Sebastian oraz absolwenci - Kasia Wolna, Monika Malepszy, Janek Łabęda i Staś Krawiecki.
Przygotowania do wyjazdu trwają już od wielu miesięcy. Wszyscy jesteśmy podekscytowani naszą podróżą. Liczymy, że będą to dla nas niezapomniane wrażenia, nowe, poszerzające horyzonty doświadczenia i mnóstwo dobrych wspomnień.
Trzymajcie za nas kciuki or keep your fingers crossed for us!
Subskrybuj:
Posty (Atom)