sobota, 2 października 2010

Czwartek

Dziś odpoczywaliśmy od szkoły, co nie znaczy, że leniuchowaliśmy, o nie :). Prawdziwym Yellow bus'em wybraliśmy się na wycieczkę do centrum Cincinnati. Autobus wygląda dokładnie tak, jak na amerykańskich filmach, za kierownicą siedzi duuuuży czarnoskóry kierowca, a moją uwagę przykłuwa ...... MIOTŁA! na suficie nad kierowcą. Uroczo komponuje się w całości. Wysiadamy przed Freedom Center - Muzeum Wolności, historia Stanów Zjednoczonych, walka północy z południem o zniesienie niewolnictwa. Cincinnati mieści się nad rzeką Ohio, granicą między Ohio i Kentucky, dwoma stanami, które zupełnie różnie widziały prawa czarnoskórych ludzi w tym kraju. Ohio żądało dla nich wolności, Kentucky było za niewolnictwem. Poza zwiedzaniem, w muzeum obejrzeliśmy dwa filmy. Pierwszy zrobił na mnie ogromne wrażenie, najbardziej zapamiętałam zdanie 'Courage is sometimes not to die but to live' ('Odwagą jest czasem nie umierać, tylko żyć'), myślę, że bardzo aktualne. Drugi film był o tym, że nawet obecnie są na świecie dzieci, które muszą pracować od najmłodszych lat i ludzie walczący o wolność, a na ekranie pojawił się Lech Wałęsa :) i upadek muru berlińskiego. Nie wiem, jak wiele zrozumiały z tego nasze dzieci (nie było chwili, żeby pogadać), natomiast bardzo podobało mi się zachowanie dzieci z Nativity, ich godność i powaga. Wiem, że dla Cincinnatczyków to miejsce takie, jak dla nas Muzeum Powstania Warszawskiego.

Potem pojechaliśmy do Carew Tower, z której szczytu widzieliśmy całe Cincinnati, jak ono długie i szerokie. Ale najpierw zeszliśmy do podziemi, gdzie mogliśmy coś zjeść. Taka jadłodajnia, gdzie można kupić każdy fastfood, jaki proponują Amerykanie, począwszy od frytek i hamburgerów, przez chili, chińszczyznę, aż do pizzy. Pyszności :). Kilka dni wcześniej słyszałam o wyjątkowej potrawie w Cincinnati, Skyline (makaron z ostrym, mielonym mięsem-chili i serem żółtym), podeszłam więc do stoiska z napisem chili. Poprosiłam o chili z frytkami (uwielbiam fastfoody!). Dostałam frytki polane ostrym, zmielonym mięsem, posypane żółtym serem i waniliowego shake'a. Bardzo ciężkie i bardzo niezdrowe. Tak właśnie odżywiają się Amerykanie, więc z rozrzewnieniem myślałam o naszych mysiadłowskich obiadkach :) .... mniam. Potem pojechaliśmy na szczyt wieży, było romantycznie i wietrznie.

Na koniec wspólne międzynarodowe zdjęcie pod fontanną, lody i powrót pod szkołę żółtym autobusem.

Po południu wybrałyśmy się z p. Renią na zakupy. Wielką przyjemność sprawiła mi wizyta w księgarni dla dzieci. Uroczy sprzedawca, mnóstwo wspaniałych książek (mają wszystko, czego dusza zapragnie) i cisza. Mam książki Kochani Uczniowie (poczytamy) i maskotkę Scaredy Squirrel (niektórzy wiedzą, co to za postać), nie mogłam oprzeć się kupowaniu, chociaż musiałam :(.

Agata Szulc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz