niedziela, 25 stycznia 2015

Piątek, 23 stycznia 2015

Dziś ostatnie cztery prezentacje o Polsce w klasach. Aż trudno uwierzyć, ze za nami już 14 wystąpień. Poza tym mamy uczestniczyć w lekcji plastyki. Jak co dzień spotykamy się rano w stołówce i robimy z Panią Agatą 'wywiad środowiskowy'. Wiele dzieci uczestniczyło wczoraj w zajęciach dodatkowych swoich gospodarzy. Lea była na akrobatyce z Morgan. Zachwyciło ją wyposażenie sali, opowiada nam szczegółowo o sprzętach i mówi, że fajnie byłoby takie mieć. Wiele dzieci było na zakupach, widać nowe bluzy, czapki, breloczki, bransoletki, gumki do ścierania, zapachowe płyny dezynfekujące do rąk (które dziewczyny zawieszają w śmiesznych breloczkach przy spodniach. A niektóre breloczki nawet migają;) Ale poza ciekawymi relacjami z wczorajszego dnia zauważamy, że kilkoro dzieci trochę blado dziś wygląda, skarżą sie na ból gardła oraz narzekają, że im zimno, nie mają ochoty zdjąć kurtek. Wiemy, że Rory, dziewczynka, u której mieszka Kamilka, jest chora. Drugi dzień nie ma jej w szkole, i jej mam mówiła, że ma podwyższoną temperaturę. Także spodziewamy się, że nasze dzieci mogły sie zarazić i scenariusz moze być podobny. W trakcie prezentacji Asia czuje się tak słabo, że decydujemy się zadzwonić po panią Cinder, zeby ją wcześniej odebrała i położyła do ciepłego łóżeczka. Poza tym prezentacje idą bardzo sprawnie. Przed wejściem do każdej z klas ustalamy mniej więcej, co będziemy mowić, kolejność, itp. Każda prezentacja jest trochę inna, u maluchów więcej jest spontanicznych interakcji, korzystamy z globusa, gramy w łapki, śpiewamy piosenki, układamy puzzle. Straszaki biorą udział w quizie o Polsce, widać, ze sporo sie nauczyli, uważnie słuchali tego, co mówiły nasze dzieci. Przy okazji oglądamy sale lekcyjne. Klasy same w sobie są dość skromne, ale uroku dodaje im mnóstwo gadżetów na ścianach. Są przeróżne rozpiski związane z obowiązkami klasowymi, urodzinami dzieci, zachowaniem na lekcji, początki zdań, których dzieci używają na koniec lekcji, by opisać czego się nauczyły, co ich zaskoczyło, czego jeszcze muszą się poduczyć/dowiedzieć. Tak jak w naszym ocenianiu kształtującym. Bardzo miłym przerywnikiem wsród prezentacji jest lekcja plastyki. Dzieci mają narysować, albo namalować (do wyboru) coś, co jest dla nich ważne lub jakieś miłe wspomnienie z tego wyjazdu. Obrazki zostają wklejone do albumu, w którym są prace dzieci z poprzednich delegacji. Przy okazji pani Nadia od plastyki opowiada nam, ze zna kilka wyrażeń po polsku. Nauczyła się ich od pewnej Polki mieszkającej w jej okolicy. Wyrażenia te były psimi komendami;) ponieważ ta pani często wyprowadzała psy. Także Nadia potrafiła powiedzieć 'dobry pies', 'nie wolno', itp;) Poza tym dowiedzieliśmy się, ze pani od plastyki uwielbia pierogi i zna ich chyba więcej rodzajów niż my. Ubawiło nas określenie jej rodziny na gołąbki. Nazywają je 'Polish granades';))) Podobno wsród starszej młodzieży popularne jest używanie polskiej końcówki nazwisk 'ski' do rożnych wyrazów. I tak np. na brata/kumpla mówią broski, a na piwo brewski;)) Po lekcjach idziemy na ceremonię zamknięcia. Są wszystkie dzieci ze szkoły, nauczyciele, rodziny przyjmujące Polskich gości. Nasze dzieci siedzą na honorowych miejscach obok swoich gospodarzy. Jest oficjalnie, a jednocześnie ciepło. Delegacja naszej szkoły oraz szkoły Nativity wchodzą na salę w procesji z flagami. Potem kilka przemówień. Również Iwo i Amelka decydują się powiedzieć kilka słów podziękowania do wszystkich, którzy przyczynili się do tego, ze mogą tu być. To bardzo miły akcent, szczery wyraz wdzięczności. I odwagi. Dostajemy jeszcze koszulki ze znaczkiem szkoły. Po ceremonii rozchodzimy się do swoich rodzin. To już ostatni dzień w szkole. Dzieci przed wyjściem zeganają się jeszcze z innymi zaprzyjaźnionymi uczniami z Nativity. Wieczorem spotykamy się na pozegnalnej kolacji w domu rodziny, u której mieszka Staś. Jest nas duzo, podobno około 70 osób. Kiedy już wszyscy są obecni pan dyrektor prosi każdą z rodzin o podzielenie się wrażeniami, czym dla nich był ten tydzień. Dla mnie i Pani Agaty jest to chyba najmilszy moment z całego naszego pobytu tutaj. Pada tak wiele ciepłych słów ze strony rodzin na temat naszych dzieci. O tym, ze wspaniałe wychowane, i że chcieliby, żeby ich dzieci takich manier nabrali w Polsce (to zwłaszcza podkreślała rodzina, u której mieszkał Staś). Otym, że skromne i zaskakujące: pani Immel, u której mieszkała Lea powiedziała, ze gdy zapytała Leę, czy umie jeździć na nartach, Lea uśmiechnęła się i powiedziała, ze trochę, a potem na stoku okazała się mistrzynią. Jeździli na nartach cały dzień. Powiedziała też, że Lea nie duzo mówiła, ale ona nauczyła sie z nią dogadywać na wszystkie tematy. Słysząc to, Morgan, czyli córka pani Immel, wtrąciła się i powiedziała, że 'może i z Tobą niewiele rozmawiała, ale ze mną gadała jak najęta';) To jest również wieczór wzruszeń. O swoich wrażeniach opowiadają także dzieci polskie i amerykańskie. Ryczymy jak bobry i obściskujemy się. Nadchodzi chwila, w której wręczamy podarunek od naszej szkoły - pięknie oprawione zdjęcie naszej szkoły zimą. Obiecujemy im wersję letnią, kiedy przyjadą do nas w czerwcu. Pan dyrektor, żartuje, ze musimy się jeszcze spotkać na wiosnę i jesienią, zeby mogli uzbierać komplet;) Przy okazji wielkie dzięki dla naszej Pani Marty oraz pana Michała, bo oni są twórcami naszego podarunku. Wieczorem jeszcze sprawdzamy stan zdrowia naszych dzieci. Cztery kolejne osoby mają podobne objawy do Asi. Na szczęście pan Robert Krzeski, u którego gościmy Pani Agata i ja jest lekarzem pediatrą. Rozmawia w piątek wieczorem oraz w sobotę rano z każdą z rodzin oraz z dziećmi, udziela wskazówek. Wygląda to na wirus. Dobrze, ze mamy jeszcze całą sobotę na odpoczynek: mamusie utykają naszych chorowitków w łózeczkach, podają leki, gotują rosołek. Myślę sobie o tym nadprogramowym dniu, który nam sie tak (nie)fortunnie przytrafił. Bardzo się przydał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz