Są pierwsze wieści od naszych Wędrowców lub raczej Latawców...
Dostałam od pani Reni maila rozpoczynającego się:
Pani Joasiu, serdecznie pozdrowienia z Ameryki. Jest fajnie i wszystko dobrze.
A dalej pierwsza kartka z kalendarza...
15.01.2015
Pamiętnik z podróży, dzień pierwszy
Chłodny poranek, a moze jeszcze noc... Większość z nas obudziła się około czwartej nad ranem by o piątej być już na lotnisku. Do Cincinnati mamy lecieć przez Paryż. Nie pierwszy raz. Choć w istocie pierwszy. Uważni czytelnicy naszego bloga pamiętają nasze komplikacje podróżnicze onośnie lotu przez Paryż.
Ponieważ my pamiętamy aż nadto, już od wczesnego wieczora poprzedzającego nasz wylot nerwowo sprawdzam telefon i mail, w obawie przed powtórką scenariusza sprzed roku i trzech lat. Czy aby przypadkiem przewoźnik znów nie zaskoczy nas zmianą? Choć czy trzecia zmiana byłaby zmianą? Moze właśnie brak zmiany byłby zmianą;) Mimo wszystko wolałabym się o tym nie przekonywać.
Do około 9 wieczorem cisza. Pakuję walizkę. Świnia się nie mieści (dzieci wiedzą która). Bez świni nie jedziemy, trzeba wyjąć inne rzeczy i upchnąć zwierza. Zorientowani, wyobraźcie sobie jak wygląda (a raczej jak brzmi) upychanie tej świni...;))))))
Nagle SMS od p. Agaty. Tata Majki sprawdził naszą rezerwację i pyta czy coś sie zmieniło: mieliśmy wracać 25, a biletach widnieje 26. Po gorączkowych sprawdzeniach maili, planów, zaproszeń oraz planu pobytu orientuję się, że popełniliśmy błąd rezerwując bilety. I że teraz mamy jeden nadprogramowy dzień, którego nie są świadomi ani gospodarze, ani goście. Biletów nie da się przebookować. Pozostaje jedynie zapytać naszych gospodarzy czy przyjmą nas dzień dłużej. W ciągu 15 minut od wysłania maila wszyscy odpisują, że nie ma problemu. Kamień z serca. Pozostaje jeszcze pytanie o nasze dzieci, czy wszyscy będą mogli zostać, czy ktoś nie ma zaplanowanych podróży w drugim tygodniu ferii. Na lotnisku rodzice dowiadują się od nas o SZANSIE przedłużenia pobytu o jeden dzień. Akceptują, ku radości dzieciaków. Uffff..
Samolot jest punktualnie, o 6:40 wylatujemy do Paryża. Rozkręcają się rozmowy i humory. Lądujemy również punktualnie. Mamy półtorej godziny na zmianę terminalu. I właściwie tyle trwa nasze przemieszczanie się. Na pokład wchodzimy o 10:15, a samolot ma wystartować o 10:30. Jednak nie startujemy o czasie, co kilkanaście minut pilot informuje nas o opóźnieniu związanym z awarią pompy. Przez półtorej godziny jeździmy po płycie lotniska, aż przy kolejnej zapowiedzi dowiadujemy się, że wreszcie ruszamy i że będziemy lecieć 'as fast as a plane can go', żeby nadrobić stracony czas. W samolocie jest dość luźno, siadamy wszyscy blisko siebie. Toczą się długie rozmowy, dzieci grają, oglądają filmy (w którymś momencie prawie wszyscy z jednego monitora - ponieważ był to horror, zdaje się, że w grupie było raźniej). Prawie nikt nie śpi.
W Cincinnati jesteśmy około 16:30. Sprawnie przechodzimy przez kontrolę imigracyjną, nieporównywalnie szybciej niż w Chicago czy Nowym Jorku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz